A miało być tak strasznie, tłumy ludzi, paraliż komunikacyjny, pasy pozajmowane na parkingi dla autokarów... A jak było? Cóż, w tym rejonie, w którym się poruszałem na parkingach było więcej toi toi niż autobusów, większe grupy uczestników widywałem sporadycznie, przygotowane miasteczka namiotowe świeciły pustką. Chyba ktoś się przeliczył szacując ilość uczestników.
Z mojej perspektywy miasto nie było sparaliżowane, było wyludnione. Spokojnie mógłbym do biura dojeżdżać samochodem, ale całe wydarzenie było dla mnie motywacją, by przerzucić się na rower. W biurze pod prysznicami pustki, aż z ciekawości kiedyś w normalny dzień wybiorę się na rowerze by mieć porównanie.
Zastanawiam się jak na całym wydarzeniu wyszli przedsiębiorcy (np. handel). Wydaje mi się, że też są raczej stratni. Pobliski Auchman zmienił godziny otwarcia (do 24:00), wyraźnie zwiększył ilość pracowników na kasach, a tłumu jakoś nie było.
Całość przypomina mi długie, polskie weekendy gdy ludzie namiętnie opuszczają miasta by odpocząć na łonie przyrody (czytaj - spędzić sporo czasu w korkach i tłoku), podczas gdy ja od wielu już lat preferuję zostać w mieście, które wtedy staje się puste i spokojne.