Jeremy Clarkson twierdził, że "wycieki" danych, o których doszło ostatnimi czasy w Wielkiej Brytanii są "przereklamowane" i właściwie nic się nie stało. Sam dobrowolnie podał tego typu dane i... I teraz głośno jest o tym, że został "ukarany". Tylko przez kogo? Hakerów? Cyberprzestępców? Nie wydaje mi się. W tym artykule jest mowa, że stworzony został direct debit na jego koncie. Podejrzewam, że tutaj raczej mamy do czynienia z socjotechniką i kradzieżą tożsamości...
Problemy tego typu występowały i będą występować, zwłaszcza w tych krajach, gdzie weryfikacja tożsamości jest, nazwijmy to, kulejąca. Nasz kraj ma pod tym względem nieco lepszą sytuację, kilkadziesiąt lat, przez które obywatel był pod dość ścisłym nadzorem państwa (pamiętacie jakie informacje znajdowały się w "książeczkowych dowodach osobistych"), robi swoje. Oczywiście, nie uważam że taka sytuacja totalnego nadzoru była dobra. Dobre jednak jest to, że mamy dowody osobiste (choć sama ich forma mogłaby być lepsza), które pozwalają na dokładniejszą weryfikację tożsamości. Problem w tym, że są znów zapędy, by tworzyć centralne bazy danych o obywatelu (patrz PESEL2). Jest to z jednej strony dobre (wkurza mnie niemiłosiernie, gdy na przykład zmieniając dowód, muszę informować różne instytucje o tym fakcie), z drugiej jednak istnieje obawa (co ja piszę, jest to praktycznie pewne), że dostęp do informacji będzie niewystarczająco chroniony, w szczególności nie będzie stosowana stara, dobra zasada need-to-know. Wielki Brat patrzy...