Lubię czytać. Czasami mam takie dziwne uczucie, kiedy jestem w miejscu, o którym czytałem, i które było tak odległe. Przykład? Karol May pisał nie tylko książki o Dzikim Zachodzie, część z jego powieści rozgrywało się w Afryce. O ile mnie pamięć nie myli, w cyklu W kraju Mahdiego wspomniana była przeprawa przez katarakty nilowe. Mając na uwadze, że cykl ten czytałem świeżo po upadku PRL, to miejsce było tak odległe. Było, bo płynąłem Nilem, a mniejszą łódką płynąłem przez kataraktę (pierwszą).
Pamiętam też jak palcem po mapie śledziłem akcję Dzieci kapitana Granta. Zresztą nie tylko tej książki, ale akurat ta pod tym względem była fascynująca, podróż dookoła świata znając tylko szerokość geograficzną.
W tych czasach nie było Google Maps, nie było Google Earth. W większości wypadków najlepszymi mapami były te w atlasach szkolnych...
A teraz zmiana tematu, choć nie taka całkowita. David Morrell i Trylogia Bractwa (Bractwo Róży, Bractwo Kamienia, Bractwo Nocy i Mgły). Znów, moja pamięć może być zawodna, ale we wstępie/prologu do jednej z powieści tego cyklu wspomniany był... terror. Terror, w którym chodziło nie o to, by osiągnąć coś innego poza strachem. Bo właśnie o to chodzi w terrorze. I wiecie co, terroryści wygrywają. Boimy się. Krok po kroku oddajemy swoją wolność, niezależność, prywatność po to, by ktoś (państwo, służby) nas chronił. Kolejne środki bezpieczeństwa kosztują, a nie są w pełni bezpieczne. I nigdy nie będą, bo nie mogą być. Obrońcy są na z góry przegranej pozycji, nie mogą ochronić nas przed wszystkim. A jeśli ktoś twierdzi, że mogą - czy naprawdę chcielibyście żyć w świecie, który w którym to jest możliwe?