Mamy powódź. Znowu. Pozostaje czekać na ogłoszenie planów wsparcia dla powodzian. O przepraszam, nie trzeba czekać, przecież już wiadomo, że takie wsparcie będzie. Rząd da, państwo da. Tylko, że państwo to między innymi ja i jakoś takie ciągłe dawanie mi się nie uśmiecha.
Analiza ryzyka powinna być w szkołach
Wyjątkowo trafnie sytuację oddaje wpis Państwo i tak zapłaci?, w szczególności ten jego fragment:
Jest bowiem po ludzku całkiem zrozumiałe, że nie warto ubezpieczać siebie i swego mienia, skoro tak czy owak podatnicy – pod presją specyficznie pojmowanej poprawności politycznej – w przypadku klęski żywiołowej będą musieli się zrzucić na pomoc dla osób tym zdarzeniem dotkniętych.
A prawdziwą perełką jest kolejne zdanie:
Na tle ludzi wspieranych publicznymi pieniędzmi ci, którzy się od nieszczęścia ubezpieczyli, wychodzą więc coraz częściej na dziwaków, ba, nieledwie frajerów.
Wróćmy do analizy ryzyka. Wygląda na to, że jest to umiejętność kompletnie zapomniana, a tak przydatna w dzisiejszym świecie. Wystarczy w zasadzie, by każdy potrafił określić ryzyko (co może się stać, z jakim prawdopodobieństwem może się to stać) i przyjął do wiadomości, że może:
- zaakceptować ryzyko,
- redukować ryzyko,
- unikać ryzyka,
- przetransferować ryzyko,
Weźmy prosty przykład, niech będzie to samochód i potencjalna jego kradzież. Można zaakceptować to ryzyko, tylko w przypadku, gdy pewnego dnia samochód nagle zniknie, pretensje można mieć tylko do siebie. Można też redukować to ryzyko poprzez różnego rodzaju zabezpieczenia techniczne, ale z ich skutecznością bywa różnie. Ryzyka można uniknąć rezygnując z samochodu, przecież nie można stracić czegoś, czego się nie posiada. Można wreszcie dokonać transferu ryzyka na firmę ubezpieczeniową.
Jeśli słyszę historię o kimś, kto dopiero co odnowił dom po ostatniej powodzi i znowu go zalało i oczywiście żadnego ubezpieczenia nie miał, to jedynym co przychodzi mi do głowy jest stara prawda, że Polak przed szkodą i po szkodzie głupi. Mam wrażenie, że żyjemy w zbyt bezpiecznych czasach. Problemem nie jest nawet prawidłowa wycena ryzyka, ale przede wszystkim wyparcie ze świadomości takiej możliwości, że coś może się stać, coś może pójść nie tak. A nawet jak się coś stanie, to przecież jakoś to będzie. Może rząd pomoże?
Sytuacji, w których coś może pójść niezgodnie z planem jest wiele i wcale nie muszą to być zdarzenia tak spektakularne jak powódź czy trąba powietrzna. Może najwyższy czas zacząć nauczyć się odpowiedzialności za samych siebie? Dbania o własny interes i własny majątek?
Normalnie za głowę tylko się złapać. I fakt - najbardziej szkoda mi tych "frajerów", którzy się ubezpieczyli Tacy ludzie to pewnie mają później kaca moralnego i niezły zgryz przy płatności kolejnej składki.
Ale to szersze zjawisko. Np. żeby budować wioski w polderach zalewowych, to trzeba być wybitnym kretynem. A spory kawał Wrocławia na polderze stoi.
W tym sezonie nie ma co liczyć na zmiany - wybory zbyt blisko. Ale może za jakiś czas państwo [czyli my, podatnicy] zrozumie, że nie jest od sponsoringu i permanentnego transferu pomocy i zostaną wprowadzone obowiązkowe polisy od powodzi, gradobicia itp
...i choć jeden odważny polityk, który powie prawdę na głos, a nie ulegnie presii "opinii publicznej". Bardzo chciałbym móc zdecydować na co kokretnie idą dziesiątki tysięcy moich podatków...
A właściwie co to jest zdrowy rozsądek? Intuicja? Przeczucie? Czy może właśnie analiza oparta na faktach?
W każdym takim przypadku ktoś dbający o majątek publiczny powinien przeprowadzić właśnie analizę ryzyka i zadbać o jego odpowiednie kontrolowanie jak opisałeś powyżej. Powinien również poinformować o nim np. inwestorów. Dla wielu osób lepiej jest mieć dom z ryzykiem zalania raz na 100 lat niż nie mieć go w ogóle.
Tyle, że u nas po administracja ma w d... majątek publiczny, bo jak wiadomo pieniądze pochodzą z budżetu a w budżecie biorą się z kredytów zaciąganych w naszym imieniu. Plus ociupnka z podatków, a podatnik to złodziej.
Po drugie, o niczym się nikogo nie informuje bo obowiązującą architekturą administracji jest resortowość a podstawą resortowośći - konspiracja urzędnicza.
Po trzecie, myślenie socjalne otępia i uzależnia w związku z czym znaczna część populacji oczekuje, że to urzędnik będzie im mówić kiedy mają podcierać tyłek.
Po czwarte, ludzie nie ufają administracji publicznej - i słusznie, bo administracja nieustannie sama to zaufanie podważa.
Po piąte, obowiązującym systemem filozoficznym jest ciągła zmienność celów i priorytetów. Dlatego właśnie możliwe było przekwalifikowanie terenów wywłaszczonych pod zbiornik retencyjny na rezerwat dla ptaków.
Po szóste, polski wymiar sprawiedliwości nie działa, w związku z czym jakiekolwiek procesy administracyjne trwają tak długo, że wszyscy zapominają o co oryginalnie chodziło.
Najbardziej denerwujące są wypowiedzi polityków, zarówno te przy katastrofie w Smoleńsku jak i powodzi, którą mamy aktualnie:
- "Czy Pani wie jak byłaby reakcja wyborców gdyby zabronić lecieć przedstawicielom państwa z prezydentem?"
- "Czy wyobraża sobie Pani co by było gdyby ogłoszono stan klęski żywiołowej w całej Polsce? Jaka byłaby krytyka z strony opozycji?"
- "Przede wszystkim należy pamiętać o wyborach, które mają się odbyć."
Tak się przez pewien czas zastanawiałem, już abstrahując o słuszności tych decyzji, czy nasi politycy chcą rządzić? Czy może skupiają się tylko na metce jaka zostanie im przypięta podczas wyborów?
http://planowanie.um.krakow.pl/bppzoom/index.php?ID=104
Jak widać praktycznie wszystko w promieniu 2 km od Wisły w Krakowie jest jedną wielką strefą zalewową.
A co do polityków to kolejną podstawową zasadą jest to, że zasad ustalanych dla motłochu nie należy stosować wobec samych siebie.
Abstrahując od katastrof, polecam porównanie procesu uzyskiwania dotacji na 20 tys. z PARP z procesem tworzenia ustawy skutkującej np. wydaniem 20 mln zł - ten drugi jest bez porównania prostszy.
bo niestety w takich wypadkach: ten kto zabezpiecza przed - to ochroniarz, ten kto pomaga po - zbawca
http://gwiazdowski.blogbank.pl/2010/05/20/trzeba-sie-bylo-ubezpieczyc/