W zdrowym ciele zdrowy duch, Sport to zdrowie i pewnie parę innych równie entuzjastycznych haseł dało by się znaleźć. Ale czy rzeczywiście sport to zdrowie? Pewnie to jest tak jak z pogodą, pogoda zawsze (jakaś) jest, tylko nie zawsze ładna...
Sport to zdrowie
Należę raczej do osób lubiących aktywnie spędzać czas, prowadzę "zdrowy tryb życia", choć niektórzy ze znajomych twierdzą, że to nie jest zdrowy tryb życia, tylko katowanie się. Z tym katowaniem to oczywiście przesada, bo co to jest te 80 kilometrów na rowerze? W każdym razie czas wolny staram się spędzać na rolkach, rowerze, spacerach (ale nie takich po mieście), grywam też (no nazwijmy to po imieniu - na fatalnym poziomie) w ping-ponga. I jak moje zdrowie? A dziekuję, w porządku. A teraz zaczynam marudzić :) Dziś rano obudziłem się wyjąc prawie z bólu. Dlaczego? Bo moja łydka postanowiła złapać skurcz. Nie pierwszy raz zresztą. Nauczyony wcześniejszymi doświadczeniami wykorzystałem starą, sprawdzoną metodę, czyli przywaliłem jej parę razy tak, że skurcz trochę popuścił (albo po prostu przestałem się na nim skupiać, bo zaczęło boleć od bicia). Poza tym bolą mnie kolana a inne stawy też jakoś nie do końca cicho i bezproblemowo działają... Ostatnio dowiedziałem się, że to słychać. Dowiedziałem się również, że to wina tego, że mi się chrząstka wyciera w stawach. Podobno to taka wredna bestia jest, że odżywia się jak się rusza. No to przecież ruszam się, powinna być zadowolona, nie? Ale wychodzi na to, że chyba ona się szybciej wyciera niż odżywia. Nie może brać przykładu ze swojego właściciela (ze mnie) i po prostu żreć szybciej? Mnie to całkiem nieźle idzie ;) Druga sprawa - będziesz się ruszał, to schudniesz. Nie to, bym był jakoś przeraźliwie gruby, ale wagę mam słuszną. W szczytowych chwilach mojego życia było to już w okolicach 100 kilo, potem spadło (o ironio, jak zacząłem jeść bardziej regularnie i treściwie) do wartości mniejszej niż 90, tak mniej więcej 85. Z okazji wizyty w domu, którą jeszcze przed świętami (a więc praktycznie w zimie) składałem postanowiłem się zważyć. No i wyszło mi 89 000 gramów ;) Dobrze, ale pogoda się poprawiła, ruchu więcej, więc przy kolejnej, tym razem świątecznej wizycie z głębokim przekonaniem co do swojej NIŻSZEJ wagi postanowiłem nacieszyć oczy swoje wymiernym potwierdzeniem tego faktu i... no i wyszło, że ważę 2 kilo WIĘCEJ... Teraz to już wolę się nie ważyć, zdrowszy będę. Jako zapamiętały rowerzysta (od ubiegłego sezonu) sporo po lasach się poruszam, ścieżkami różnymi. I doszedłem do wniosku, że krzaki przy tych ścieżkach całkiem nie chcą współpracować... Już nie jedną szramę miałem po bliższym kontakcie z krzakami wspomnianymi. Dzisiaj znowu mi się to przytrafiło (no co, skurcz w łydce z rana nie zatrzyma mnie w domu jak jest ładna pogoda), chyba trochę za szybko jechałem, ścieżka wąska była, wyboista, a krzak nader kolczasty...
No, pomarudziłem sobie. A teraz zaczekam aż przestanie tak mocno wiać i... pójdę na rolki :P