Nie mam zamiaru pisać "listów otwartych" w sprawie zmian w edukacji, ale na jedną krótką refleksję sobie pozwolę. Może pora wrócić do nauczania retoryki? Nie, nie chodzi o "sztukę pięknego przemawiania" czy "sztukę przekonywania do własnych racji", ale o elementarną teorię i praktykę komunikacji ustnej. Wszystko po to, by umieć ze sobą rozmawiać, potrafić formułować swoje myśli i argumenty i w sposób jasny przekazywać je swoim rozmówcom. To, co słyszę "w przestrzeni publicznej" przeraża mnie. Wypowiedzi są chaotyczne, zagmatwane, wewnętrznie niespójne. Argumentacja, z którą niejednokrotnie się spotykam (której jestem celem), wręcz obraża moją inteligencję...
Trochę więcej praktyki zamiast nobliwych lektur
Przeczytałem gdzieś ostatnio, że poziom artykułów w prasie jest wynikiem "jedynej słusznej", wałkowanej do oporu w ramach lekcji języka polskiego rozprawki. Może coś w tym rzeczywiście jest...
Jestem w stanie zrozumieć, że forma rozprawki jest dla nauczycieli wygodna, problem w tym, że umiarkowanie przydatna w późniejszym życiu. Żyjemy w społeczeństwie, wśród ludzi, musimy się między sobą porozumiewać. Komunikacja ta przyjmuje różne formy i właściwie w każdej można dostrzec ogromne braki. Może moim problemem jest to, że staram się słuchać to, co ktoś do mnie (bezpośrednio bądź jako do członka grupy) mówi?
Zacznę może od polityków. Czy ktoś z Was zadał sobie trud wsłuchania się w ich wypowiedzi? Moimi "idolami" w tym względzie są bracia Kaczyńscy, choć równie niestrawny, aczkolwiek z innych powodów, jest Ludwik Dorn. Ich wypowiedzi są doskonałym przykładem tego jak nie należy przemawiać. Przede wszystkim są "rwane", kompletnie "zagmatwane", pełne niepotrzebnych dygresji a w rezultacie chaotyczne. Efektem takiej formy wypowiedzi jest zagubienie słuchacza, który nie nadąża za mówcą. Wielka improwizacja nie jest najlepszym sposobem prezentowania swoich poglądów i przekonywania do nich słuchaczy. Kolejnym błędem jest używanie słownictwa niezrozumiałego dla słuchacza. Istnieje przekonanie, że użycie fachowego języka potwierdza u słuchacza autorytet mówcy. To do pewnego stopnia prawda, ale trzeba jednocześnie pamiętać, że granica między ekspertem a nadętym dupkiem (określenie hipotetycznego mówcy, nie konkretnego polityka!) jest nader cienka...
Jestem zdania, że żaden z polskich polityków nie jest mówcą wybitnym. Żaden nie ma charyzmy i może co najwyżej pomarzyć o wystąpieniach, które przejdą do historii tak, jak przemówienie JFK w Berlinie, czy, nawet z naszej historii, Józef Beck i jego przemówienie z 5 maja 1939 roku. Zwracam uwagę, że piszę tu wyłącznie o formie wypowiedzi, a nie ich treści, bo to zupełnie oddzielny i niestety bardzo przygnębiający temat...
Polityka polityką, ale koszula bliższa ciału. Mogę chyba zaryzykować twierdzenie, że każdy z nas chodził do szkoły, większość(?) ma za sobą lub jest w trakcie studiów, uczestniczyliśmy w niejednej prezentacji, być może jakieś wystąpienia publiczne na własnym koncie mamy. Ja w każdym razie mam, jestem świadomy swoich niedoskonałości i staram się nad nimi pracować, ale do tego tematu jeszcze wrócę.
Szkołę podstawową zostawię może w spokoju, bo czas to odległy, a i ja nie patrzyłem jeszcze na otaczającą mnie rzeczywistość w sposób świadomy. Również liceum nie jest tu dobrym tematem, bo lekcja jednak miała tylko 45 minut, w jej ramach mieściły się różne "atrakcje", więc i wymagania, przed którymi stawali nauczyciele nie były szczególnie wygórowane. Na szczególne uznanie zasługuje moja polonistka, która jako nauczycielka "starej daty" prezentowała sobą bardzo przyzwoity poziom. Nad okresem studiów mogę się jednak trochę popastwić...
Jeśli ktoś jeszcze tego nie wie, mam na koncie studia na krakowskiej AGH na wydziale EAIiE na kierunku informatyka. Jasna separacja ćwiczeń od wykładów stawiała przed wykładowcami nie lada wyzwanie. Wypełnienie 90 minut wykładu treścią (zadanie łatwiejsze) i utrzymanie uwagi słuchacza (mission impossible). O ile zawartość merytoryczna wykładów była z reguły bardzo dobra, to ich forma często pozostawiała wiele do życzenia. Skrajnym przykładem były wykłady, które polegały na czytaniu tekstu z folii (epoka przed upowszechnieniem się laptopów), które z kolei były przepisane z książki autorstwa tegoż wykładowcy. Cóż, być może jest to zaskakujące, ale umiejętność czytania jest dość powszechna na studiach wyższych. Takie podejście do wykładu jest gwarancją znikomej frekwencji i praktycznie zerowego zaangażowania uczestników.
Ciekawym tematem są również wszelkiego rodzaju prezentacje. Tu można wymienić między innymi następujące "atrakcje":
- śnięty prezenter usypiający widownię,
- prezenter "nadaktywny" (mam chyba ku temu skłonność),
- nadmiar pomocy "wizualnych",
Pisząc o "śniętym" i "nadaktywnym" prezenterze mam na myśli przede wszystkim tempo prowadzenia prezentacji. Jeśli jest za wolne, słuchacze z dużym prawdopodobieństwem "odpłyną" myślami gdzieś daleko. Jeśli tempo jest zbyt szybkie, słuchacze się zgubią, zwłaszcza jeśli język lub przekazywane treści wymagają chwili zastanowienia...
W swoich prezentacjach pomoce "wizualne" staram się ograniczyć do minimum. Może i jest to ukryty objaw narcyzmu, przez który chcę znaleźć się w centrum uwagi... Moją intencją jest jednak utrzymanie skupienia słuchacza na tym, co w danej chwili mówię. Umieszczając zbyt dużo "akcji" na slajdach ryzykuje się, iż słuchacza w pierwszej chwili "rzucą się" na przyswajanie zawartości slajdów, a nie na treści wypowiedzi. Podzielność uwagi to mit, więc staram się minimalizować czynniki rozpraszające słuchacza.
Zupełnie oddzielnym zagadnieniem jest mowa ciała mówcy, która, w uproszczeniu, powinna współgrać z głoszonymi treściami, nie powinna jednak sprawiać wrażenie "wyuczonej" bądź "wyreżyserowanej". Ostatnio widziałem przemówienie prezydenta Obamy i w oczy rzucił mi się następujący schemat "spojrzenie w prawo, spojrzenie w dół (na kartkę), spojrzenie w lewo, spojrzenie w dół (...)". Może i lepsze to, niż ciągłe patrzenie w kartkę, ale schematyczność ruchów bardzo rzucała się w oczy. W pewnej chwili zafascynowany swoim odkryciem byłem skupiony bardziej na potwierdzeniu swojej tezy (teraz powinien popatrzeć w prawo), niż na treści przemówienia.
Temat można kontynuować, jednak przykłady zakończę w tej chwili. Mam nadzieję, że przez nie wystarczająco jasno pokazałem o co mi chodzi, dlaczego uważam, że umiejętności komunikowania się oraz wystąpień publicznych wymagają ulepszenia. Tak jak wspomniałem, jestem świadom swoich braków i błędów. Może inaczej - jestem świadomy, że w temacie tym mam braki i popełniam błędy. Części z tych braków i błędów jestem świadom (zidentyfikowałem je), o znacznej części zapewne nie wiem. Myślę, że gdyby zamiast nobliwych lektur (nie będę teraz robił przeglądu listy lektur i sugerował co z niej powinno wylecieć), w programie szkoły znalazło się więcej umiejętności praktycznych, wyszłoby to wszystkim na dobre. Kultura języka to nie tylko ortografia, o czym autorzy narodowego dyktanda chyba zapominają. Teksty typu (...) Ejżeż ty, zażywny huncwocie (...) są równie oderwane od rzeczywistości i realnych potrzeb, co nieśmiertelne rozprawki...
Przesłany: Dec 29, 10:27
Do dzisiejszej refleksji skłoniła mnie wczorajsza lektura postu Pawła Golenia na blogu "Wampiryczny blog" pt. "Trochę więcej praktyki zamiast nobliwych lektur" oraz email od pewnego czytelnika tego bloga. Zdarza się, że dostaję korespondencję od czytel...
Przesłany: Dec 29, 10:32
Z tradycyjnego, papierowego nośnika czytam nie tylko książki. Od pewnego czasu czytam również prasę, między innymi Newsweek, ale i kilka innych tytułów. Właśnie z najnowszego wydania Newsweeka zaczerpnąłem tytuł, a konkretnie z komentarza dotyczącego arty
Przesłany: Jan 29, 08:11