“Walka stulecia”

Gdyby traktował określenie walka stulecia poważnie i był fanem/kibicem boksu, to chyba bym się załamał. Poziomem walki oczywiście. A może nie tyle poziomem, co tym, że coś takiego może być określane walką stulecia właśnie. Całe wydarzenie należy raczej rozpatrywać jako udany skok na kasę organizatorów “gali bokserskiej” oraz dowód na to, jak łatwo (obecnie) manipulować ludźmi.

Po pierwsze – trzeba znaleźć chwytliwą nazwę. Walka stulecia brzmi dobrze, w końcu przeciętny czas życia człowieka jest wciąż mniejszy niż 100 lat, tak więc jeśli traktować owo określenie dosłownie, należy przyjąć, że oglądający tak określaną walkę są świadkami wydarzenia unikalnego. Każdy chce być świadkiem wyjątkowych wydarzeń, a tu tak niewiele do tego potrzeba, wystarczy kupić bilet albo włączyć telewizor. Nagle (bierni) uczestnicy stają się elitą.

Skoro wymyślona została już nazwa, trzeba ją odpowiednio zagnieździć w świadomości pospólstwa. Bo spójrzmy prawdzie w oczy, jak może wyglądać starcie młodego boksera, który dysponuje dość przeciętnymi warunkami fizycznymi, jak na wagę ciężką, ale jest szybki z wielkim (wysokim) i ciężkim emerytem, który lata swej świetności ma dawno za sobą? Niech zgadnę – młody będzie okładał emeryta ile wlezie, a emeryt będzie liczył na to, że młody się odsłoni i uda mu się sprzedać jeden lub dwa mocne ciosy... Moment, przecież dokładnie tak wyglądała ta walka! I tak jestem pod wielkim wrażeniem, że Gołota dotrwał aż do 5 rundy...

Kolejnym krokiem musiało być oczywiście utrzymanie zainteresowania wydarzeniem , dzień bez wiadomości o przygotowaniach dniem straconym. W szczególności trzeba podkreślać dobre przygotowanie Gołoty, choć z drugiej strony nie można zapomnieć o pikantnych wstawkach, a to o brązowych getrach, a to o historii, w której rzekomo Gołota odpowiedział “po naszemu” na pytanie, czy chce walczyć (znaczy się nooooo), co wredny sędzia bez odpowiedniego przygotowania językowego miał uznać za odmowę dalszej walki... A tak! Nie zapomnijmy jeszcze o osobistych animozjach. Niech to będzie sprawa osobista, to na pewno wzbudzi większe emocje!

I w końcu przyszedł ten wielki dzień, dzień walki, jaka zdarza się raz na 100 lat. Na galę ściągnęli licznie wątpliwej jakości celebryci (fascynuje mnie to określenie, powinniśmy używać polskiego terminu: wioskowy głupek , w większości przypadków pasuje jak ulał), wiecznie młody Ibisz zapowiadał walkę basem (ciekawe czy własnym, czy korzystał z dobrodziejstw techniki) i zaczęło się... a chwilę później skończyło. Ale nic to, bilety – sprzedane, reklamy – sprzedane. Potencjalne zyski za transmisje z walk Adamka zwiększone, wszak będzie to ten Adamek, który pokonał Gołotę, a i okazało się, że być może również Gołota jeszcze jedną tym-razem-już-na-pewno-ostatnią jeszcze stoczy... A w tak zwanym międzyczasie jeszcze ma mieć miejsce jedna walka: Pudzianowski vs. Najman.

Jedno wyjaśnienie – walkę stulecia oglądałem wyłącznie w celach rozrywkowych i tylko dlatego, że miałem telewizor pod ręką, którego nie posiadam i z czego się cieszę (z nieposiadania telewizora oczywiście, a nie z tego, że miałem okazję to coś oglądać).

Oryginał tego wpisu dostępny jest pod adresem “Walka stulecia”

Autor: Paweł Goleń