W moim wypadku nie znaczy NIE

Posiadanie zarejestrowanej działalności gospodarczej wiąże się z kilkoma irytującymi konsekwencjami.

Jedną z nich jest fakt, że część danych jest jawna i łatwa do zdobycia, choćby za pośrednictwem GUS. System ten działa nawet dość sprawnie, o czym mogłem się wkrótce po zarejestrowaniu przekonać, wyrzucając do kosza korespondencję namawiającą mnie a to do otwarcia konta firmowego w banku X, a to do zakupów ryb mrożonych w firmie Y (swoją drogą ciekawa sprawa – o ile założenie konta mogło być dla mnie interesujące, o tyle, mając na uwadze wpisane PKD, ryby mrożone – nie bardzo). Kilka razy zostałem również pytaniem jakie to informacje o swojej firmie chciałbym zamieścić w “katalogu”. Nawet bardziej nie tyle “chciałbym umieścić”, co “chciałbym uzupełnić”, bo umieszczony zostałem na podstawie danych z GUS, bez pytania mnie o to, czy chcę. Zwykle odpowiadałem, że “wcale nie jestem zainteresowany Państwa ofertą, więc najchętniej żadne, ale jeśli się pani upiera, to niech zostaną takie, jakie są”, po czym pani kulturalnie odczytywała aktualnie posiadane dane, a ja je potwierdzałem.

Dziś znowu zostałem zaszczycony takim telefonem, od firmy, która wydaje “katalog lokalny” (nadmienię, że w “katalogu globalnym” wydanym przez ową firmę jestem). Tradycyjnie na pytanie o dane, stwierdziłem, że “te, które już mają” (a mają, wiem to), no a pani twierdzi, że moich danych nie mają i ona chce porozmawiać o mojej działalności i takie tam bla bla bla. Powiedziałem więc, że nie jestem zainteresowany byciem wymienionym w ich katalogu... No i się zaczęło. A dlaczego, ale na pewno chcę, tylko jeszcze o tym nie wiem, jak mogę nie chcieć, skoro ona jeszcze nie powiedziała o co chodzi, a oni mają taką wspaniałą ofertę. Ja rozumiem, że dobry handlowiec (a takie panie, które wydzwaniają po ludziach coś w sobie z handlowca mieć muszą), gdy się go wyrzuci drzwiami – wraca oknem, kominem, piwnicą, szparą pod drzwiami (co przypomina mi walkę z karaluchami w akademiku na drugim roku studiów). Problem w tym (osoby, które mnie znają, zapewne potwierdzą), że ja jestem z natury “trochę” uparty, a takie natarczywe nagabywanie odnosi efekt odwrotny od zamierzonego. W moim przypadku nie naprawdę znaczy NIE. Pani próbowała różnych sposobów, dowiedziałem się, że jestem niemiły bo nie chcę z nią rozmawiać (o jej, zraniła mnie na wskroś, mogę dodać, że jestem złośliwy, uparty i pamiętliwy), nawet usiłowała mnie straszyć kryzysem gospodarczym (chyba ją trochę poniosło). W końcu po ponad 7 minutach jałowej gadki, dała sobie spokój. Niestety, nie mogą w swoim systemie zaznaczyć, że nie jestem zainteresowany ich ofertą, a poza tym “dane kontaktowe są jawne, więc oni mają prawo dzwonić”, więc mogę się spodziewać kolejnych telefonów. Lojalnie uprzedziłem, że to będzie strata czasu. Ich. Ja mam prawo nie chcieć skorzystać z ich oferty. Takie to dziwne?

Oryginał tego wpisu dostępny jest pod adresem W moim wypadku nie znaczy NIE

Autor: Paweł Goleń