Tak się składa, że prawo jazdy robiłem wiele lat temu, w zimie. Co więcej zima ta była śnieżna, a podstawowe wyposażenie ówczesnych szkół jazdy (maluch, polonez) pozbawione było elektronicznych gadżetów. Efekt - musiałem nauczyć się choć trochę jazdy po śliskim, śniegu i lodzie. Zresztą nauczyłem się też kilku innych rzeczy, do dziś mam ubaw gdy na bieszczadzkich serpentynach widzę mistrza kierownicy z warszawską rejestracją, który zatrzymuje się przed zakrętem. Ale ja nie o tym...
Ta zima jest wyjątkowo śnieżna i wielu kierowców, mimo elektronicznych gadżetów w swych samochodach, nie radzi sobie z warunkami. Jazda 30 na godzinę gdy pada śnieg. Panika w oczach, gdy auto na zakręcie nieco się ślizga (a przecież to takie fajne uczucie) czy wreszcie kompletna nieumiejętność ruszania na śliskim, z śniegu (głębokiego) czy na lodzie... Podejście "gaz do dechy i jakoś to będzie" nie działa w takim przypadku. W naszym klimacie zima i opady śniegu to nie są niespotykane zjawiska. Może trzeba się trochę doszkolić? Albo siedzieć w domu/skorzystać z autobusu?
Rzeczywiśtość jest taka, że umiesz czy nie umiesz musisz jeździć.
3 tygodnie temu byliśmy na torze rajdowym w Poznaniu, mieli tam bardzo ciekawy event -- nauka jazdy na lodzie, wychodzenie z poslizgow, poprawne hamowanie. Wszystko pod okiem kierowcow rajdowych.
P.S. Przy automacie, zeby ruszać z glebokiego sniegu... może być ciężko, zwłaszcza jeśli skrzynia nie ma "W". Wspomagacz pt. łopata wskazany.
Nawet jak ktoś nie umie to chyba lepiej jednorazowo zainwestowac w kurs niż rozbić samochód, ale do ludzi to jakoś nie przemawia ;]